Dokładnie zaprogramował swoją karierę i teraz realizuje ją krok po kroku. Przemysław Berendt zaczynał od stażu w Procter&Gamble, teraz sprawuje funkcję wiceprezesa międzynarodowej firmy IT.
– Uczucie jest niesamowite – przyznaje Przemysław Berendt. – To jak dobiegnięcie do mety długiego i trudnego biegu i wejście na podium, na którym stali najwięksi gracze na świecie. Krok milowy, ale wciąż nie koniec podróży.
Kilka dni temu stał na podium amerykańskiej giełdy NYSE w miejscu, w którym zarządy debiutujących tam spółek świętują pierwszy dzień notowań ich akcji. 32-latek z Polski był tam z okazji wejścia na ten rynek spółki Luxoft Holding Inc., rosyjskiej firmy, będącej czołowym dostawcą usług IT w Europie Środkowo-Wschodniej, obsługującej klientów z całego świata. Na dodatek – jako jej globalny wiceprezes ds. marketingu. W krótkiej, ale błyskawicznej karierze, jak sam mówi, pomogło mu z jednej strony trochę szczęścia, ale przede wszystkim plan i jego konsekwentna realizacja.
Reklama
Po maturze pojechał na studia do Stanów Zjednoczonych. – Musiałem zarobić na swoje utrzymanie, więc wykorzystałem umiejętności i zainteresowanie komputerami. W miarę szybko udało mi się znaleźć pracę technika informatyka – wspomina.
Zrozumiał wtedy, że praca czysto techniczna to nie do końca to, co chciałby robić. Lubił kontakt z ludźmi, ciągnęło go do biznesu. Po powrocie pochodzący z Torunia Berendt poszedł na studia do znajdującej się wówczas w czołówce uczelni Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu założonej przez prof. Krzysztofa Pawłowskiego. Wkrótce na uczelni pojawił się globalny koncern Procter&Gamble, który ogłosił nabór na praktyki. Przemysław Berendt nie wahał się ani chwili.
– Superdoświadczenie. Zacząłem budować CV. Jestem wielkim fanem staży. Dziś sam chętnie przyjmuję do pracy osoby, które łączyły naukę ze stażem, zdobywały w taki sposób szlify. Ktoś, kto czeka z pierwszą pracą do końca studiów, popełnia duży błąd – podkreśla Przemysław Berendt.
Po kilku latach w P&G, jednej z największych korporacji świata, poczuł, że doszedł do ściany. Wprawdzie piął się po szczeblach korporacyjnej drabiny, doszedł do stanowiska menedżera systemów w dziale Global Business Services, ale dalsza ścieżka kariery w tak zastałej korporacji wyglądała na długą i zawiłą.
– Poczułem, że muszę coś zmienić. Miałem też przez chwilę taką myśl, by zrobić własny start-up. Ale brakowało mi i pieniędzy, i pomysłu. Dlatego pomyślałem, że zrobię start-up dla kogoś innego – wspomina.
Tak trafił na firmę Betware, producenta oprogramowania dla gier loteryjnych, która chciała wejść do Polski i szukała menedżera. Przemysław Berendt zgłosił się, poleciał na rozmowę kwalifikacyjną na Islandię i dostał tę pracę. Po pewnym czasie historia się jednak powtórzyła.
– Miałem apetyt na dalszy rozwój. Kolega pokazał mi ofertę Luxoftu, ale nabór już trwał. Udało mi się przekonać rekruterkę, by uwzględniła jednak moje CV. Właściciele początkowo mieli wątpliwości, czy nie jestem za młody – wspomina.
Ale ostatecznie dali mu szansę. Od września 2010 r. do marca 2012 r. zajmował stanowisko dyrektora zarządzającego Luxoft Poland. Kierował procesem rozwoju polskiego oddziału, mając istotny wpływ na zwiększenie zatrudnienia w firmie z poziomu kilku do ponad 300 pracowników, głównie wykwalifikowanych programistów, w maju 2013 r. Od kwietnia 2011 r. zajmuje też stanowisko w globalnym zarządzie.
Kolejny kamień milowy? Na razie Berendt nie myśli o zmianie. Jako członek globalnego zarządu często podróżuje służbowo. Na weekendy zawsze stara się jednak wracać do Krakowa, do żony i dzieci. Wieczorami ładuje baterie i odstresowuje się na domowej siłowni, gdzie przygotowuje się do triathlonu.