Rok temu świat po raz pierwszy usłyszał o „zielonych ludzikach” Putina. W nocy z 26 na 27 lutego nieoznakowani, uzbrojeni żołnierze zajęli krymski parlament. Był to początek rosyjskiej aneksji należącego do Ukrainy półwyspu. Później rosyjscy żołnierze bez dystynkcji zajmowali kolejne państwowe budynki i jednostki ukraińskiej armii.

26 lutego 2014 roku przed parlamentem autonomicznej republiki Krym trwały dwie manifestacje - wielotysięczny miting krymskich Tatarów - zwolenników jedności Ukrainy i mniejsza manifestacja zwolenników oddzielenia się od Kijowa. Ci ostatni zostali przed parlamentem na noc - sami byli zdziwieni, gdy zobaczyli, że do gmachu parlamentu weszli jacyś komandosi.

>>> Czytaj też: Tydzień z propagandą. Sztuczki rosyjskich mediów na popieranie polityki Kremla

„To byli Rosjanie mieli automaty, granaty, mnóstwo broni” - mówił jeden z demonstrantów. Później zielonych ludzików było na Krymie coraz więcej. Wszyscy w mundurach rosyjskiej armii. Władimir Putin nazywał ich miejscową samoobroną Krymu i przekonywał, że takie mundury można kupić w wielu sklepach. Rosyjscy żołnierze zajęli Krym i pod lufami karabinów przeprowadzili referendum za przyłączeniem do Rosji.Kilka miesięcy później żołnierze w rosyjskich mundurach bez dystynkcji pojawili się w Donbasie.

Reklama