Timotheus „Tim” Hoettges od stycznia stoi za sterami Deutsche Telekom (DTE), największego w Europie operatora telekomunikacyjnego. I właśnie zdradził, w kim widzi największego wroga całej swojej branży. Oraz jak zamierza z nim walczyć.
Reklama
– Nie może być tak, że Google i spółka mają się lepiej niż firmy takie jak my, które tu na miejscu inwestują i tworzą miejsca pracy – grzmiał Hoettges w czasie swojego pierwszego przemówienia przed akcjonariuszami firmy, którą kieruje od kilku miesięcy. Na tym jednak nie poprzestał. 51-latek zapowiedział, że zrobi wszystko, by przekonać niemieckie elity polityczne, iż nadszedł czas na działanie wymierzone w uprzywilejowaną pozycję amerykańskich gigantów z Doliny Krzemowej.
– Same tylko Google i Facebook mają dziś większą giełdową wartość niż cała europejska branża telekomunikacyjna razem wzięta – dowodził menedżer.
Sugestia ma znaczenie o tyle, że Deutsche Telekom to nie jest jakaś tam pierwsza lepsza niemiecka firma. Niemiecki skarb państwa wciąż kontroluje (pośrednio i bezpośrednio) pokaźny pakiet prawie jednej trzeciej akcji bońskiego koncernu.
Przemówienie Hoettgesa zostało dobrze przyjęte nie tylko przez akcjonariuszy, lecz również niemieckie media, które zwróciły uwagę, że to właśnie firmy takie jak Telekom ponoszą największe koszty związane z utrzymaniem i rozbudową infrastruktury telekomunikacyjnej. A internetowi giganci przychodzą na gotowe. Jednocześnie wszelkie posunięcia deregulacyjne na poziomie Unii obliczone są głównie na obniżenie opłat za korzystanie z telefonów komórkowych czy internetu. To zaś uderza w telekomy, a nie w finansujących się z reklam Google czy Facebooka.
Przemówienie Hoettgesa to jedno z jego pierwszych mocnych wystąpień w nowej roli. Wcześniej 51-letni menedżer też bywał obecny przy najważniejszych dla swojej firmy decyzjach i wydarzeniach. Zawsze jednak w roli cienia charyzmatycznego René Obermanna, który kierował koncernem w latach 2006–2013. Zresztą to właśnie Obermannowi Hoettges zawdzięcza swoją błyskotliwą karierę w DTE. Obaj panowie poznali się i zaprzyjaźnili już na wczesnym etapie korporacyjnej kariery. Swego czasu kupili nawet działki budowlane pod Bonn i postawili tam po sąsiedzku domy.
Historia ich przyjaźni to ciekawa lekcja tego, jaką rolę na szczytach współczesnego świata korporacyjnego odgrywają przyjaźnie i lojalność. W 2000 r. Hoettges, absolwent zarządzania na Uniwersytecie Kolońskim pracujący dotąd w branży doradczej (fuzje i przejęcia), został zastępcą i dyrektorem finansowym w spółce T-Mobile, której szefował Obermann. Wkrótce został przez przyjaciela mianowany dyrektorem T-Mobile na Europę. Gdy w 2006 r. Obermann obejmował funkcję szefa całego Deutsche Telekom, kwestią czasu było to, kiedy przyjaciel podąży w jego ślady. I faktycznie stało się to trzy lata później, gdy Hoettges objął funkcję dyrektora finansowego (CFO) całego koncernu.
Nie wszystkim w firmowej centrali w Bonn takie rozwiązanie się spodobało. Obermann był mocno krytykowany za to, że otacza się wyłącznie kumplami (Hoettges nie był jego jedynym protegowanym). A grono najbliższych współpracowników szefa DTE szybko zaczęło być – oczywiście prześmiewczo – określane jako chłopaczki. Zarzucano im, że na szczytach dużej spółki giełdowej przyjaźnie nie są wcale cnotą, bo nie gwarantują krytycznego spojrzenia i wzajemnej kontroli, a więc równowagi, jaką zapewniał Obermannowi długoletni CFO Karl-Gerhard Eick.
Na dodatek zarówno Obermann, jak i Hoettges byli wówczas stosunkowo młodzi (jeszcze przez pięćdziesiątką), co w dość hierarchicznych niemieckich koncernach należy do wyjątków. Obermann niewiele sobie jednak z tych uwag robił. Co więcej, gdy w 2012 r. niespodziewanie ogłosił, że zmęczyło go szefowanie Deutsche Telekomowi, na swojego następcę zaproponował właśnie Hoettgesa.
W ten sposób Hoettges został czwartym w historii szefem niemieckiego giganta telekomunikacyjnego (historia bońskiego koncernu jest liczona od czasu prywatyzacji Niemieckiej Poczty Federalnej w 1995 r.). Jak dotąd każdy z jego poprzedników stawał się ważną postacią niemieckiego życia publicznego. A w firmowej hagiografii ich rządy określa się mianem ery.
Jaka więc będzie era Hoettgesa? Na razie stoi za sterem zbyt krótko, by przekonująco odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Podczas pierwszego spotkania z akcjonariuszami chwalił się, że firma zdołała przełamać trwający od trzech lat spadek dochodów, a cena akcji osiągnęła poziom nienotowany od sześciu lat. To efekt nadspodziewanie dobrego roku należącej do Deutsche Telekomu firmy T-Mobile US.
Amerykańska spółka córka przez lata była dla bońskiej centrali źródłem zmartwień i kosztów. Do tego stopnia, że w 2011 r. została sprzedana czołowemu amerykańskiemu telekomowi AT&T. Po niemieckiej stronie tę umowę bezpośrednio nadzorował i negocjował właśnie Tim Hoettges. Transakcja nigdy jednak nie weszła w życie, bo sprzeciwił się jej amerykański urząd antymonopolowy. Z Bonn wciąż dochodzą jednak głosy, że Deutsche Telekom nadal jest zainteresowany wyjściem z amerykańskiego rynku. Albo przynajmniej pozyskaniem biznesowego partnera, bez którego T-Mobile US zawsze pozostanie ubogim krewnym lokalnych krezusów telekomunikacyjnych AT&T oraz Verizon Communications.