Jerzy Janowicz, który 13 listopada kończy 22. lata, osiągnął najwyższą w karierze 26. pozycję w rankingu ATP World Tour. Przed mierzącym 203 centymetry łodzianinem otwiera się realna szansa na przebicie się do ścisłej światowej czołówki tenisistów.

W kończącym się sezonie, od stycznia do końca czerwca - czyli do debiutu w Wielkim Szlemie w Wimbledonie - Janowicz zdobył łącznie 261 punktów do rankingu, w którym na początku roku był na 221. pozycji. W sumie do końca kwietnia broni zaledwie 103 pkt.

Przez większość roku 2011, praktycznie do lata, Polak występował głównie w imprezach ATP Challenger Series oraz najniższej usytułowanych z cyklu ITF Futures, gdzie zdobycze są kilku-, kilkunastopunktowe. Dla porównania, przejście pierwszej rundy w turnieju najniższej rangi - ATP World Tour 250 daje 20 punktów, a dwóch (awans do 1/4 finału) - 45.

Wygranie jednego takiego turnieju przyniosłoby Janowiczowi 250 pkt. Zgodnie z regulaminem tenisiści sklasyfikowani w czołowej 50-tce rankingu mają ograniczone możliwości startów w challengerach, na co muszą uzyskać zgodę władz ATP oraz otrzymać "dziką kartę" od organizatorów.

Jednak dla tenisistów znajdujących się wysoko w rankingu nie jest to zbyt kusząca oferta, bowiem zwycięstwo w największych challengerach (z pulą nagród 106 500 euro) - czyli pięć zwycięskich pojedynków - oznacza 125 punktów. 150 daje dojście do finału najmniejszych imprez ATP (również pięć meczów), a 180 pkt awans do półfinału w randze ATP World Tour 500.

Reklama

26. miejsce na świecie i niewielka liczba punktów do obrony w pierwszych miesiącach przyszłego roku stawia młodego łodzianina w komfortowej sytuacji wyjściowej. W styczniu planuje on występ w jednym turnieju ATP oraz w Australian Open. Właśnie Wielki Szlem może stanowić prawdziwą trampolinę.

Janowicz przed rokiem nie poleciał do Melbourne, gdzie miał startować w kwalifikacjach, bo nie miał na to pieniędzy.

"Ze względy na spory wzrost Jurka taka długa podróż wymagałby wykupienia miejsca w klasie biznes, a to jest już bardzo duży wydatek" - tłumaczyła w poniedziałek na konferencji prasowej w Warszawie jego matka Anna, była siatkarka.

Tym razem jej syn nie będzie miał tego problemu, bowiem za dojście w ubiegłym tygodniu do finału turnieju ATP Masters 100 w paryskiej hali Bercy zarobił 303 tysiące dolarów, a w całym sezonie ponad 477 tys.

Wygranie dwóch spotkań w Australian Open, gdzie po raz pierwszy w Wielkim Szlemie będzie rozstawiony, daje 90 punktów, a trzech 180. Dojście do ćwierćfinału jest warte już 360, a rundę dalej - 720.

Kolejną dogodną okazją do awansu są marcowe turnieje ATP Masters 1000 w Indian Wells i Miami, gdzie 1/8 finału warte jest 90, a 1/4 finału - 360 pkt. Obydwa są rozgrywane na twardych kortach, czyli szybkiej nawierzchni sprzyjającej stylowi gry Janowicza, opartemu na potężnym serwisie i dążeniu do skracania wymian.

Przy dobrych wynikach Polak ma realne szanse na przebicie się do Top20, a nawet zbliżenie się do czołowej dziesiątki. Tym bardziej, że w mniejszych turniejach będzie rozstawiany w drabince, więc w pierwszych rundach nie będzie trafiał na najgroźniejszych rywali.

Tak naprawdę przed pierwszym poważniejszym wyzwaniem stanie dopiero w maju, w którym będzie bronił 96 punktów, a w czerwcu - 62. Ważny dla Janowicza będzie lipiec, w którym w 2011 r. wygrał dwa challengery w Scheveningen i Poznaniu - w sumie 170 pkt, a także po przejściu eliminacji dotarł do trzeciej rundy Wimbledonu - 125 pkt.

Zanim jednak znów wystąpi, tym razem bez konieczności gry w eliminacjach, na londyńskiej trawie będzie mógł miesiąc wcześniej zdobyć trochę punktów w wielkoszlemowej imprezie na paryskich kortach ziemnych im. Rolanda Garrosa.

W sierpniu i wrześniu Janowicz może liczyć na okres względnego spokoju (51 punktów) oraz kolejną okazję poprawy pozycji w rankingu w czwartym z największych turniejów w roku US Open, gdzie ostatnio odpadł w pierwszej rundzie.

Zdecydowanie najbardziej pracowicie zapowiada się październik, w ciągu którego do obrony będzie miał aż 670 punktów, w tym 625 za finał osiągnięty w hali Bercy.