Opublikowana kilka dni temu książka „The Deutsche” o bankierze inwestycyjnym „u władzy” to tylko jeden z wielu kamyczków wrzuconych ostatnio do ogródka 49-letniego Hindusa. Jej autor, wpływowy dziennikarz ekonomiczny „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Georg Meck, wylicza w niej wszystkie sprzeczności, w które uwikłał się najważniejszy finansista za Odrą.
Zarzuca Jainowi, że z jednej strony odżegnuje się od zrobienia z największego niemieckiego banku instytucji finansowej na wzór amerykańskich gigantów, z drugiej jednak zapowiada zyski jak w najlepszych przedkryzysowych czasach. Jednocześnie mówi otwartym tekstem o grzechach sektora finansowego, sam jednak uważa, że wszystkie jego operacje były zawsze czyste jak łza. „Tak się nie da. Dokąd pan właściwie zmierza, panie Jain?” – pytał ostatnio, recenzując książkę Mecka, dziennik „Handelsblatt”.

Osoba publiczna

Urodzony w hinduskim Radżastanie, a wyedukowany na amerykańskich uczelniach biznesowych Jain od początku budził w Niemczech dużą nieufność. Zewsząd słychać było głosy, że postawienie go na czele największej i najbardziej tradycyjnej niemieckiej instytucji finansowej jest grubym błędem. Prezes Deutsche Banku to w Niemczech postać szczególna. Niby stoi na czele instytucji prywatnej odpowiadającej tylko przed akcjonariuszami, ale jednak oczekiwania społeczne wobec DB, który kontroluje 20 proc. niemieckiego rynku, są olbrzymie. A jego prezes zawsze automatycznie staje się osobą publiczną.
Reklama
Doświadczyli tego wszyscy wielcy poprzednicy Jaina. Alfred Herrhausen (kierujący bankiem w latach 1985 – 1989) został zamordowany przez lewackich terrorystów z RAF, bo był dla nich wcieleniem diabła kapitalizmu. Rolf Breuer (1997 – 2002) jednym wywiadem doprowadził do upadku imperium medialnego Leo Kircha, a Josefowi Ackermannowi (2002 – 2012) kolejni szefowie niemieckich rządów wyprawiali urodziny w Urzędzie Kanclerskim.

Geniusz bankowości

Nie inaczej było z Jainem. Dopóki był „tylko” szefem bankowości inwestycyjnej Deutsche Banku (z siedzibą w Londynie), media specjalnie się nim nie interesowały. Wiadomo było, że londyński wydział wypracowuje nawet 50 proc. olbrzymich przedkryzysowych zysków DB, a na jego czele stoi „geniusz bankowości inwestycyjnej, który zamienia w złoto, czego się tylko dotknie”. Za tajemnicę poliszynela uchodziło to, że Jain dzięki swoim wynikom zgarniał pensję większą niż szefowie z frankfurckiej centrali. Ile? Znamy tylko szacunki, bo spółki takie jak DB mają obowiązek informowania o zarobkach funkcjonariuszy z samego świecznika. Żaden przepis nie zabrania jednak, by niżej postawieni pracownicy (a do takich Jain wówczas należał) zarabiali więcej niż członkowie zarządu. I tak faktycznie było.
Mówi się nawet o 500 mln euro (w dużej części w akcjach), które Hindus miał dostać w ciągu swojej dziesięcioletniej pracy dla DB. Już od wielu lat było przy tym jasne, że gdyby centrala chciała się go pozbyć, odbiłoby się to na kursie akcji całej firmy. W ten sposób Jain wyrósł na najbardziej naturalnego kandydata do objęcia schedy po odchodzącym w połowie 2012 r. potężnym Josefie Ackermannie.

Musi wybrnąć z pułapki

Dla wszystkich w Deutsche Banku było jasne, że postawienie Hindusa na czele konserwatywnego frankfurckiego giganta jest projektem mocno ryzykownym. Aby nie szokować, dodano mu więc jako oficjalnego współszefa Niemca Juergena Fitschena. Na niewiele się to zdało. Media uznały dwuwładzę za zwykłe mydlenie oczu i szybko wzięły Jaina pod lupę.
Najcięższe armaty wytoczył tygodnik „Der Spiegel”, który napisał, że wielkie przedkryzysowe sukcesy Jaina pochodziły z agresywnej gry na amerykańskim rynku subprime. I nie dość, że przyczyniły się do rozpętania kryzysu, to jeszcze nie wiadomo, czy wkrótce nie odbiją się bankowi potężną czkawką. Od tamtej pory Jain ma w „The Deutsche” (jak sam mówi) mocno pod górkę. I jak na razie nie widać, by miał pomysł, jak wybrnąć z tej pułapki. Te problemy z wiarygodnością Jaina mogą Deutsche Bankowi w najbliższych miesiącach bardzo zaszkodzić.

Postawienie Hindusa na czele DB było projektem ryzykownym

Zwłaszcza w kontekście zbliżających się wyborów parlamentarnych za Odrą i możliwej zmiany władzy. Kandydat socjaldemokratów na kanclerza Peer Steinbrueck już zapowiedział, że jego zdaniem konieczne jest ścisłe oddzielenie w dużych bankach działalności oszczędnościowej od inwestycyjnej.
Dla Deutsche Banku i dla Jaina oznaczać to może bardzo realne straty i pogorszenie rynkowej pozycji wobec globalnych konkurentów. W normalnej przedkryzysowej rzeczywistości szef Deutsche Banku powinien, słysząc takie propozycje, próbować je za pomocą zakulisowego lobbingu utrącić lub przynajmniej rozmiękczyć. Tylko czy słabo osadzony i niezbyt akceptowany w niemieckich realiach Jain będzie potrafił to zrobić?