Brazylia wciąż kojarzy nam się z „Niewolnicą Isaurą” – wydaje się krajem biednym i zacofanym. Nic, tylko uprawy kauczuku oraz bawełny i poszczekiwanie fila brasileiro, psów do ścigania zbiegłych niewolników, albo bosonogie dzieciaki kopiące piłkę na zapyziałych przedmieściach wielkich miast. Nic bardziej mylnego. To jeden z najdynamiczniej rozwijających się krajów świata – szósta gospodarka globu, która jest już większa od brytyjskiej, a tamtejsi biznesmeni coraz śmielej robią interesy na globalną skalę. Jednym z nich jest Jorge Paulo Lemann, popularnie nazywany Burger Kingiem.
ikona lupy />
Jorge Paulo Lemann / Media
Skojarzenie z popularną siecią fast foodów, która ponownie próbuje zadomowić się w naszym kraju, jest jak najbardziej na miejscu: należący do Brazylijczyka fundusz inwestycyjny 3G Capital jest właścicielem jej 45 proc. udziałów. We wrześniu 2010 roku kupił je za równe 4 mld dol. Jest partnerem większościowym – to on decyduje o rozwoju firmy będącej przez długie lata ikoną amerykańskiej gospodarki.
Reklama
Z jednej strony inwestycja nie jest obciążona wielkim ryzykiem: Amerykanie wciąż lubią Whoppery, a kryzys sprzyja fast foodom. Z badań naukowców z USA wynika, że w trudnych czasach biedniejący ludzie przede wszystkim oszczędzają na jedzeniu. „Białe kołnierzyki” masowo porzuciły więc elegancko nakryte stoły w restauracjach, by usiąść przy plastikowych stolikach w barach szybkiej obsługi. Jednak Burger King nie potrafi obrócić tego boomu na swoją korzyść i zdecydowanie przegrywa rywalizację z McDonald’s. Ten drugi ma obecnie aż 33 tys. barów w 119 krajach świata (tylko w USA 12,8 tys.), w których dziennie obsługuje 64 mln zgłodniałych klientów. Sieć Burger Kinga tworzy 12,2 tys. barów w 79 państwach globu, które serwują dziennie zaledwie 11 mln zestawów. Jeszcze gorzej wyglądają wyniki finansowe: w 2010 roku McDonald’s zanotował przychody w wysokości 24 mld dol., a czysty zysk wyniósł niemal 5 mld dol. Na tym tle Burger King wypada wyjątkowo blado: przychody nie przekroczyły 2,5 mld dol., a zarobek wyniósł marne 187 mln dol.

Tenis to za mało

– Zatrzymanie tego spadkowego trendu jest głównym zadaniem Lemanna, inaczej wydanie 4 mld dol. na kupno sieci okaże się wielkim błędem. Na razie niestety nie widać, by miał przełomową wizję rozwoju firmy. Z ostatnich wieści dochodzących z jego obozu wynika, że zmienił reklamową agencję, która przez ostatnie siedem lat kształtowała wizerunek Burger Kinga – mówi DGP Deborah McQuinn, ekonomistka z uniwersytetu w San Francisco.
Na pomoc Lemannowi chce pójść najbogatszy człowiek Brazylii Eike Batista. Jest jak współczesny Midas, robi pieniądze, na czym tylko można: nafcie, stoczniach czy nieruchomościach (znany jest również ze swojej ekstrawagancji: w salonie jego willi w Rio de Janeiro stoi idealnie czysty i nawoskowany sportowy mercedes-benz SLR mclaren wart ponad milion dolarów). Ostatnio kupił wielkie plantacje kawy w stanie Minas Gerais na południowo-wschodnich krańcach kraju. Jednak na rodzimym rynku trudno będzie mu przebić się z nowym biznesem, bo jest on od dawna zdominowany przez dwie duże amerykańskie firmy. Dlatego Batista zaproponował Lemannowi spółkę: w jego opinii, by przyciągnąć nową klientelę, Burger King powinien uruchomić sieć kawiarni podobnych do tych, które ma już McDonald’s – McCafe. Ich główną zaletą byłaby możliwość wypicia smacznej kawy. On dostarczałby dobrej jakości ziarno. Propozycja została już złożona, teraz ruch należy do Lemanna.
Na razie cisza, ale ten 72-letni biznesmen samouk potrafi bezbłędnie wykorzystywać okazje do zrobienia dobrego interesu. Jeśli uzna, że warto zawierać spółkę z Batistą, z pewnością tak zrobi. Jednak zarabianie pieniędzy nie od zawsze było jego pasją. Potomek szwajcarskich emigrantów, którzy wyjechali z Europy w połowie lat 20. ubiegłego wieku, po ukończeniu ekonomii na Uniwersytecie Harvarda myślał raczej o karierze sportowej. Dobrze grał w tenisa (pięć razy był mistrzem Brazylii) i to z kortem chciał związać swoją przyszłość – miał nawet ponoć wystartować w Wimbledonie.
Jednak w 1961 roku ojciec sprowadził go do kraju i wybił z głowy marzenia o zdobyciu wielkiego szlema. – Łatwo uległem, bo już wtedy wiedziałem, że w tenisie nie będę najlepszy – mówił po latach. Lemann junior rozpoczął staż w banku Credit Suisse. Jednak praca w korporacyjnym kieracie nużyła go, nie chciał też pracować na bogactwo innych. Postanowił założyć własny bank. Dekadę po powrocie do ojczyzny zrealizował marzenie – wraz z dwoma kolegami uruchomił Banco de Investimentos Garantia. Nie mógł gorzej wybrać momentu startu – kilka tygodni później runął system z Bretton Woods (dolar przestał mieć pokrycie w złocie). Początek nowej epoki w światowym handlu to chaos, w którym jednak młody Brazylijczyk potrafił szybko się odnaleźć. Postawił na nowoczesną bankowość inwestycyjną i szło mu tak dobrze, że magazyn „Forbes” z tamtych lat porównał Banco de Investimentos Garantia do „brazylijskiej wersji Goldman Sachs”. Ten sukces został zauważony – w 1998 roku Credit Suisse First Boston przejęło bank Lemanna za 675 mln dol.
Z takimi pieniędzmi Lemann mógł już nic nie robić, tylko pławić się w luksusie. Ale to nie w jego stylu. Świeżo upieczony milioner postawił na inwestycje w zupełnie nową branżę – piwną. Jeszcze w 1989 roku przejął największy krajowy browar Cervejaria Brahma. Dekadę później dokupił Companhia Antarctica Paulista – z połączenia dwóch firm powstało przedsiębiorstwo AmBev, które zalało produkcją niemal całą Amerykę Południową. W 2004 roku przeszedł do ligi światowej: AmBev połączył się z belgijskim Interbrew, który sztukę warzenia piwa datuje na 1366 rok. Ta fuzja zaowocowała powstaniem spółki InBev, w której Brazylijczyk i trzy arystokratyczne belgijskie rodziny mają wspólnie 64 proc. udziałów. Cztery lata temu InBev dokonał jednej z największych transakcji w branży: za astronomiczną sumę 52 mld dol. kupił amerykański Anheuser-Busch. Z kolejnego już połączenia powstała największa na świecie kompania piwowarska. Tak Brazylijczyk stał się miliarderem.
Jednak wciąż było mu mało. Z dwójką tych samych sprawdzonych przyjaciół, z którymi niemal pół wieku wcześniej zakładał Banco de Investimentos Grantia, stworzył w 2008 roku fundusz inwestycyjny 3G Capital. Jedną z ich pierwszych decyzji było kupno Burger Kinga.

Ucieczka przed porwaniem

Choć w najnowszym zestawieniu najbogatszych ludzi świata wykonanym przez magazyn „Forbes” Jorge Paolo Lemann zajmuje 69. miejsce z majątkiem szacowanym na równe 12 mld dol., sam nie wydaje na luksusy i oczekuje, że inni również będą hołdować skromności. – Zawsze prowadził wyjątkowo
spartański tryb życia – opowiada Arminio Fraga, były już szef banku centralnego Brazylii, który swoją karierę zaczynał w Banco de Investimentos Garantia. Gdy Lemann stworzył Anheuser-Busch InBev, odebrał wszystkim menedżerom przywilej latania za pieniądze spółki w klasie biznes (podczas podróży służbowych z klasy ekonomicznej musi korzystać także szef giganta Carlos Brito, którego roczna pensja wynosi ok. 6 mln dol.) i nakazał im oddać służbowe smartfony BlackBerry. Wszyscy pracownicy koncernu stracili z kolei prawo do otrzymywania darmowego piwa.

Lemann znany jest ze skromności. W jego firmie menedżerowie latają klasą ekonomiczną i nie mają służbowych komórek

Choć żyje skromie, nie ma węża w kieszeni. Stworzył kilka fundacji, które wspierają walkę z analfabetyzmem, bo wciąż ok. 10 proc. spośród 201 mln Brazylijczyków nie umie pisać i czytać. Uruchomił także program stypendialny: zdolnym studentom opłaca naukę ekonomii, zarządzania i prawa na najlepszych światowych uczelniach. – Chodzi o to, by pozyskać jak najwięcej utalentowanych młodych ludzi. Od tego zależy pomyślność naszego kraju – tłumaczy na stronie internetowej fundacji.
Pomaga jednak na odległość, bo od lat nie mieszka w ukochanym Rio do Janeiro. Przeprowadził się do Szwajcarii w 1999 roku po tym, jak bandyci próbowali dla okupu porwać jego rodzinę. I tylko już jako dobrą anegdotę może wspominać historię z lat 80. ubiegłego wieku, kiedy jego twarz nie była jeszcze tak powszechnie znana. Gdy był szefem Banco de Investimentos Garantia, wybrał się swoim starym samochodem nad morze. Po drodze zajechał na stację, by zatankować. Gdy wlewał paliwo do baku, na stację napadli bandyci. Nic mu nie zabrali, bo ubrany był bardzo skromnie, a samochód był brudny i miejscami naruszony przez rdzę. – W mojej ojczyźnie jest jeszcze wiele do poprawienia – podsumowuje.