Tak złe wyniki finansowe największego na świecie sklepu internetowego trudno było przewidzieć – w IV kw. ubiegłego roku zysk firmy wyniósł jedynie 177 mln dol. I to mimo zakupowego szaleństwa, w które ponownie wpadli Amerykanie tuż przed świętami Bożego Narodzenia – na zakupy przez sieć wydali w sumie ponad 35 mld dol., o ponad 15 proc. więcej niż dwa lata temu. Dla porównania – w ostatnim kwartale 2010 r. firma na czysto zarobiła aż 416 mln dol. A przecież dwa lata temu sytuacja ekonomiczna USA była jeszcze gorsza i Amerykanie mocno zacisnęli pasa.
To nie wszystko: twórca Amazonu Jeff Bezos zapowiedział, że spadek zysku z ogromnym prawdopodobieństwem powtórzy się w pierwszych trzech miesiącach tego roku. Niezbyt optymistyczne prognozy dotyczą również kolejnych kwartałów. Po tych informacjach akcje firmy spadły o 7,7 proc. – była to największa jednorazowa obniżka jej papierów od października ubiegłego roku.

Skąd wziąć zysk

Przyczyną tak nieoczekiwanie złych wyników finansowych jest rosnąca konkurencja w branży e-handlu. By utrzymać się na szczycie, Bezos tnie ceny sprzedawanych produktów i dopuszcza do swojego sklepu firmy trzecie.
Reklama
To wszystko powoduje wzrost przychodów (w ubiegłym roku o 35 proc.), ale nie generuje zarobku. Skąd ma się wziąć zysk, jeśli Kindle Fire – odpowiedź Amazonu na iPady – jest sprzedawany za jedyne 199 dol., a najtańszy gadżet Apple’a kosztuje na amerykańskich rynku dwa razy więcej?
– Na dodatek mocno siadła sprzedaż gier wideo i innego rodzaju elektronicznych mediów, jak cyfrowe wersje książek czy filmów, co jest spowodowane uruchomieniem podobnych serwisów przez rywalizujące z Amazonem firmy – powiedział Jordan Rohan z firmy analitycznej Stifel Nicolaus & Co.
Można być jednak pewnym, że Jeff Bezos łatwo się nie podda. Już raz uchronił Amazon przed katastrofą, gdy w 2000 r. pękła internetowa bańka spekulacyjna. Stosował wówczas tę samą taktykę, co teraz: szczerze mówił o finansowej kondycji firmy. Gdy w 1997 r. wprowadzał Amazon na giełdę, w swoim planie biznesowym zapisał, że pierwszy zarobek pojawi się najwcześniej za pięć lat – przez co spółka nie stała się obiektem szalonej spekulacji. Pomylił się zaledwie o kilka miesięcy: pierwszy zysk sklep zanotował w ostatnim kwartale 2001 r. Niewielki – po cencie na akcję.
Dzięki Amazonowi, którym zarządza żelazną ręką, stał się jednym z najbogatszych Amerykanów – jego majątek jest szacowany na ponad 18 mld dol. Stosuje ten sam chwyt, co nieżyjący szef Apple’a Steve Jobs, który po powrocie do firmy ustalił wysokość swojej pensji na 1 dol. rocznie. Jobs, o czym nigdy głośno nie mówił, posiadał aż 138 mln akcji Walt Disney Company. W ostatnich trzech latach WDC wypłacało po 35 centów dywidendy za udział. To oznacza, że rocznie Jobs zarabiał de facto aż 48 mln dol. Podobnie działa Bezos, który inwestuje zarobki w inne dobrze prosperujące przedsiębiorstwa. Dlaczego? Amerykański fiskus odbiera 15 proc. zysków z dywidendy, normalne pensje są opodatkowane w wysokości 35 proc.

I po kłopocie

Informacje o finansowej zadyszce Amazonu z pewnością ucieszą polską branżę handlu internetowego. Wiadomo, że firma Jeffa Bezosa myśli o wejściu na nasz rynek. Gdyby faktycznie do tego doszło, oznaczałoby to trzęsienie ziemi na naszym rynku. Konfrontacja z gigantem oferującym już nie tylko książki czy filmy, ale nawet elektronikę domową, przybory kulinarne czy kosmetyki, to duże wyzwanie dla naszych firm działających w e-handlu.
Po opublikowaniu finansowych wyników można spodziewać się, że wejście Amazonu do Polski opóźni się o kilka, może kilkanaście miesięcy, co da firmom czas na przygotowanie się do zmierzenia z nieuniknionym. Muszą coś z tym fantem zrobić, by nie stały się ofiarami jego handlowego sloganu: ...and You’re Done – I po kłopocie.