Richard Garriott stał się dla komputerowej rozrywki tym, kim jest Steve Jobs dla nowych technologii. Założyciel legendarnej firmy Origin Systems uczynił z gier wideo sztukę, która jak równy z równym może rywalizować z książką, filmem, nawet teatrem. Na dodatek udowodnił, że biznes nie musi być bezduszny. Garriott jest znany nie tylko z wprowadzania rewolucyjnych rozwiązań do komputerowej zabawy, lecz także z organizowania zbiórek pieniędzy na cele charytatywne. Często wykorzystuje w tym celu tworzone przez siebie gry MMO (massively multiplayer online), czyli takie, w których dzięki internetowi rywalizują ze sobą nawet setki graczy.
– Gdy kilka dekad temu tworzyłem pierwszą grę, branża była w powijakach. Dziś przemysł komputerowej rozrywki jest wart miliardy dolarów. Tak jak przez te lata zmieniła się cała branża, tak i ja przeszedłem ewolucję. Stałem się o dojrzalszy – opowiada 50-letni dziś Gariott, który z programisty stał się przedsiębiorcą. Na poparcie jego słów o świetlanej przyszłości czekającej rozrywkę wideo można przytoczyć najświeższe dane. W ubiegłym roku według firmy analitycznej NPD Group tylko w USA przychody branży wyniosły 10,5 mld dol., a już za trzy lata mają one wzrosnąć do 44 mld dol. (i zrównać się z przemysłem filmowym). Gry przestały być ulubioną rozrywką pryszczatych nastolatków, którzy wydawali na nie skromne kieszonkowe. Dziś przeciętny wiek amerykańskiego gracza to 34 lata, i są to w większości dobrze zarabiające białe kołnierzyki.

Awatar też może pomóc

Już kilka lat temu Garriott postanowił wykorzystać te fakty. Skoro gracze bez oporów wydają pieniądze na przyjemności, powinni też dać się wciągnąć w działania dobroczynne. Gdy w 2007 roku uruchomił płatną grę MMO „Tabula Rasa”, często organizował dla abonentów specjalne aukcje. Można było wygrać kolekcjonerskie wydania gry i unikatowe wyposażenie dla awatara, a nawet wspólną rozgrywkę z Garriottem. Zachęcał też do przekazywania nawet niewielkich sum na specjalne konto. Zbierane w ten sposób fundusze, jednorazowo nawet dziesiątki tysięcy dolarów, były przekazywane na fundację Child’s Play z Seattle, która w całości utrzymuje się z datków zbieranych przez środowisko graczy i branżę rozrywki wideo. Organizacja opiekuje się ponad 60 dziecięcymi szpitalami w Stanach Zjednoczonych. – Jego działalność dowiodła, że komputerowa rozrywka, która do tej pory była traktowana z politowaniem, może być wykorzystywana również do poważnych celów. Trzeba tylko umieć znaleźć sposób komunikacji z internautami – mówi „DGP” Richard Leary z portalu technolgicznego RedOrbit.com.
Reklama
Pierwszą komputerową grę Garriott napisał w wieku 18 lat, gdy chodził do ostatniej klasy liceum na przedmieściach Houston w Teksasie. Rodzice nie byli zachwyceni jego pasją, uważając ją za wyjątkowo niepoważną, dlatego narzędzie zbrodni – komputer Apple II – ukrywał przed nimi w szafie. Ojciec marzył, by Richard poszedł w jego ślady: został naukowcem, nawet astronautą (Owen S. Garriott dwa razy poleciał w kosmos).
W tym czasie Richard zaczął dorabiać w sklepie z komputerami ComputerLand. Częściowo z nudów, częściowo dla własnej satysfakcji zaczął tworzyć grę, którą nazwał „Akalabeth”. Gdy była gotowa, pokazał ją właścicielowi marketu, który uznał, że produkt może się sprzedać. 18-latek przeznaczył więc 200 dol. oszczędności na wydrukowanie instrukcji i wystawił dzieło w ComputerLandzie. Choć „Akalabeth” nie znalazła wielu nabywców w Houston, jeden z egzemplarzy trafił do odległej Kalifornii. Do Garriotta nieoczekiwanie zgłosiła się firma California Pacific, która zaoferowała mu profesjonalną dystrybucję. Podpisał kontrakt i ostatecznie „Akalabeth” sprzedała się w ponad 30 tys. egzemplarzy (dziś ta liczba nie robi wrażenia – „Battlefield: Bad Company 2” znalazła 9 mln nabywców, ale wówczas był to przyzwoity wynik), a Richard otrzymywał 5 dol. od każdej sprzedanej gry. Okazało się, że można na wideorozrywce zarobić. Bakcyl został złapany.
Następne lata to pasmo sukcesów, które utwierdziły go w przekonaniu, że studia są stratą czasu. Porzucił więc uniwersytet w Austin i poświęcił się wirtualnej rozrywce. Garriott stworzył serię komputerowych gier fabularnych „Ultima”. Najpierw były one dystrybuowane przez California Pacific, potem przez Sierra On-Line, aż w końcu doszedł do wniosku, że warto mieć pieczę nad całym biznesem. I tak w 1983 roku wraz ze swoim bratem założył studio Origin Systems. Już pod nowym szyldem wydał kolejne epizody „Ultimy”, a ich sukces był tak wielki, że w 1992 roku trafił pod skrzydła giganta branży – Electronic Arts.
Związek z EA to zarazem wielki triumf Origin Systems, ale i początek jego końca. Najpierw Garriottowi udało się namówić nowych właścicieli do wejścia na całkowicie dziewiczy teren wirtualnej rozrywki internetowej. W tym czasie sieć zaczęła dynamicznie rozkwitać i coraz więcej graczy marzyło o możliwości zmierzenia się z żywymi przeciwnikami. Szef Origin wsłuchał się w ich głos i tak powstała jedna z pierwszych gier MMO: „Ultima Online”. Choć od jej premiery minęło już długich 14 lat (z reguły przeciętny żywot gry MMO nie przekracza czterech), nadal ma ona dziesiątki tysięcy oddanych fanów, którzy co miesiąc płacą 15 euro abonamentu. Potem doszło jednak do niesnasek między Origin Systems a EA, które anulowało wszystkie projekty studia Garriotta. Ten w 2000 roku odszedł z firmy, ale był zbyt cenną postacią branży, by długo pozostać bezrobotnym. Założył kolejne własne przedsiębiorstwo, pracował także dla innych potentatów sieciowej rozrywki (m.in. dla NCsoft nadzorował produkcję obu części Lineage).
Na przełomie wieków był bogaty i rozchwytywany. Hojną ręką inwestował w nowo powstające firmy hi-tech, zdecydował się nawet kupić bilet na podróż w kosmos. Wszystkie plany pokrzyżowało jednak pęknięcie internetowej bańki spekulacyjnej. Stracił gros pieniędzy, a już wykupione miejsce w rosyjskiej rakiecie był zmuszony odsprzedać Dennisowi Tito, który stał się pierwszym kosmicznym turystą w historii ludzkości. Kolejne lata to mozolne odbudowywanie pozycji – i to z sukcesem, bo biznes wideorozrywki z roku na rok miał się coraz lepiej. Udało mu się odbić od dna na tyle, że w 2007 roku spełnił marzenie i poleciał w kosmos. Na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) spędził 12 dni, co kosztowało go ok. 20 mln dol.

Podróż wokół Księżyca

Po powrocie na Ziemię zamiłowanie do gier komputerowych musiało ustąpić nieco miejsca nowej pasji: pozaziemskim podróżom. Zainwestował w kilka szybko rozwijających się prywatnych firm, m.in. Zero Gravity Corporation – oferującej przeloty samolotem w stanie nieważkości (bilet kosztuje niecałe 4 tys. dol.), a w końcu dołączył do zarządu spółki Space Adventures, która przed kilku laty wysłała go na ISS.
To przedsiębiorstwo ma najbardziej ambitny program turystycznego podboju kosmosu: planuje zorganizować komercyjny lot wokół Księżyca. Do tego celu miałaby zostać wykorzystana zmodyfikowana kapsuła załogowa rosyjskiej rakiety Sojuz. Mrzonka? W styczniu tego roku firma ogłosiła, że już sprzedała jedno z dwóch miejsc dla pasażerów. I to za 150 mln dol. Misja DSE-Alpha jest planowana na 2015 rok. Ci, których nie stać na wydanie takiej fortuny, mogą skorzystać z tańszej oferty Space Adventures. Firma przygotowuje uruchomienie regularnych lotów turystycznych ciut powyżej linii Karmana, która umownie oddziela ziemską atmosferę od przestrzeni kosmicznej – czyli na wysokość ponad 100 km. Taka atrakcja ma kosztować już tylko jedyne 102 tys. dol.
Garriott tak uzależnił się od kosmosu, że w swojej posiadłości w Austin zamontował teleskop. Mimo wszystko nie stracił pasji do gier komputerowych. Na fali popularności wszelkiej maści portali społecznościowych przygotowuje nowe MMO. A kilka dni temu powiedział, że z chęcią stworzyłby nowy odcinek „Ultimy”. Jednak Electronic Arts, które w 2004 roku przejęło prawa do wszystkich produkcji Origin Systems, nie jest tym zainteresowane. Szkoda, bo szykowałby się kolejny hit.