Akcjonariusze Dexii – belgijsko-francuskiego banku specjalizującego się w pożyczkach dla sektora publicznego, z pewnością mają wrażenie deja vu. Niemal dokładnie trzy lata temu rządy Belgii, Francji i Luksemburga wyłożyły 6,4 mld euro na uratowanie banku przed upadkiem. Jutro mają przedstawić plan podziału Dexii, której efektem będzie prawdopodobnie upaństwowienie niektórych części, a z reszty stworzenie toksycznego banku. Przez trzy lata od bailoutu akcje Dexii spadły o ponad 90 proc.

Kolega Sarkozy’ego

Nieuchronny upadek Dexii jest też spektakularną porażką jej prezesa Pierre’a Marianiego, który obejmując trzy lata temu to stanowisko, uchodził za jednego z najlepszych – i najmocniej związanych z Pałacem Elizejskim – francuskich menedżerów. – Znam Pierre’a od ponad 20 lat i wiem, że może z sukcesem pokierować Dexią. Nie tylko jest zdecydowany i wie wszystko o rynkach finansowych, ale też zachowuje zimną krew i potrafi znosić presję bez grama paniki – mówił wówczas jego znajomy z czasów uniwersyteckich, Jean-Marie Messier, były szef Vivendi.
Mariani rzeczywiście wyglądał na człowieka, który może wyprowadzić bank na prostą. Syn policjanta i nauczycielki, urodził się w 1956 r. w Rabacie, w czasie gdy Maroko uzyskiwało niepodległość.
Reklama
Dorastał w Marsylii, później studiował prawo na uniwersytecie w Paryżu i Ecole Nationale d’Administration – kuźni francuskich elit polityczno-biznesowych. Po jej ukończeniu w 1982 r. zaczął pracować w ministerstwie finansów, w którym w 1993 r. stał się podwładnym Nicolasa Sarkozy’ego, obejmującego właśnie swoją pierwszą ministerialną posadę.
Ta znajomość okazała się wyjątkowo cenna, bo francuskie media do dziś uważają Marianiego za jedną z najbliższych prezydentowi osób w świecie finansów. Było to też przyczyną kontrowersji, ponieważ pojawiły się sugestie, że to dzięki znajomości z Sarkozym dostał w pogrążonej w kłopotach Dexii pensję o 30 proc. wyższą od swojego poprzednika – milion euro rocznie plus bonus maksymalnie 2,25 mln (za ubiegły rok wyniósł on 600 tys.). Wcześniej, pomiędzy ministerstwem finansów a Dexią, od 1997 r. pracował w BNP Paribas, gdzie był odpowiedzialny za zagraniczne oddziały banku. Jednym z jego największych sukcesów było przejęcie włoskiego BNL, co wydatnie zwiększyło dochody francuskiej centrali. Ale gdy po wybuchu kryzysu nadarzyła się okazja do pokierowania całym bankiem, zdecydował się przejść do Dexii.

Akcje w dół

I przegrał w sposób bezdyskusyjny. W 2009 i 2010 r. bankowi udało się wprawdzie wypracować zyski – odpowiednio 1 mld i 700 mln euro – co było efektem prowadzonej restrukturyzacji i pozbycia się niektórych zagranicznych oddziałów. Ale równocześnie akcje traciły na wartości, szczególnie gdy w Europie wybuchł kryzys zadłużeniowy i zaczęło wychodzić na jaw, jak mocno na bilansie Dexii ciążą posiadane przez nią greckie obligacje. Belgijsko-francuski bank kupił je za blisko 5 mld euro, co ponaddwukrotnie przekracza jego wartość rynkową.
Za drugi kwartał tego roku strata Dexii wyniosła 4 mld euro, co było najgorszym wynikiem w jej 15-letniej historii. Ostatni akt dramatu zaczął się we wtorek, gdy po groźbie obniżenia ratingu akcje Dexii spadły o 22 proc. Wczoraj, po kolejnym kilkunastoprocentowym spadku, ich cena wynosiła niespełna 85 eurocentów.