Hartmut Mehdorn teraz dostał nowe, równie karkołomne zadanie: uratować przed widmem bankructwa drugą co do wielkości niemiecką linię lotniczą Air Berlin. – Jestem jednym z tych małych grubasów, których nic nie może złamać – mówi sam o sobie mający niecałe 170 cm Mehdorn.
Powrót jednego z najtwardszych niemieckich menedżerów do wielkiej biznesowej gry jest pewnym zaskoczeniem. Wydawało się, że po dekadzie spędzonej na świeczniku w roli szefa największej linii kolejowej w Europie 69-letni Mehdorn będzie już tylko doradzał, konsultował i zasiadał w radach nadzorczych. Tymczasem on od 1 września znów zasiądzie za sterami wielkiego przedsiębiorstwa z jeszcze większymi problemami.
Air Berlin to drugi (po Lufthansie) niemiecki i szósty w Europie przewoźnik lotniczy, z którego usług skorzystały w ubiegłym roku prawie 34 mln pasażerów. Cóż z tego, skoro od 2007 r. firma nie zarobiła ani centa. Długi biało-czerwonych (od barw logo) szacuje się dziś na 500 mln euro.
Jeśli szybko nie nadejdzie przełom, trzeba będzie myśleć o zwijaniu interesu. Dla akcjonariuszy i szefostwa Air Berlin tak fatalne wyniki finansowe to prawdziwy szok. Przez całą dekadę poprzedzającą kryzys linia uchodziła za młodego wilka, który stopniowo zaczynał zagrażać pozycji rynkowego lidera zajmowanej dotąd przez Lufthansę. Firma kupowała na potęgę, przejmując konkurencję, m.in. niemiecką linię LTU oraz szwajcarską Belair.
Reklama
W roku 2007 przyszło jednak załamanie. Inwestycje nie przynosiły spodziewanych efektów, a kryzys finansowy zmniejszył popyt na latanie. Resztę zrobiły katastrofalny w skutkach wybuch wulkanu na Islandii oraz niepokoje w Afryce Północnej. Większe i bardziej doświadczone linie potrafiły sobie z tym poradzić, ale Air Berlin zaczął się staczać po równi pochyłej.
W tej sytuacji zdecydowano się na ściągnięcie Mehdorna. Urodzony w Warszawie 69-latek (jego ojciec był wówczas żołnierzem Wehrmachtu; w stolicy okupowanej Polski odwiedziła go będącą wówczas w zaawansowanej ciąży żona) ma spore doświadczenie w branży lotniczej. Pracował m.in. w Airbusie i koncernie lotniczym Messerschmidt-Boelkow-Blohm. Nawet stając w 1999 r. na czele Deutsche Bahn, nie ukrywał, że chciałby uczynić z największego europejskiego przewoźnika drugą Lufthansę. Tyle że na szynach.
Dekada spędzona w fotelu szefa niemieckich kolei była dla Mehdorna kluczowym momentem kariery. Postawione przed nim zadanie było gigantyczne: miał przekształcić państwową, archaiczną i pełną urzędników firmę w nowoczesnego konkurencyjnego gracza na szybko zmieniającym się rynku transportowym Europy. Na dodatek odciąć od państwowej kroplówki i wprowadzić na giełdę.
Mehdorn postawił na bezkompromisową restrukturyzację i modernizację. Opór materii był ogromny. W czasie swojego szefowania DB Mehdorn 157 razy pojawiał się na okładce największej niemieckiej bulwarówki „Bild” – najczęściej w negatywnym kontekście jako bezduszny menedżer i krwawy restrukturyzator. Narzekali na niego też współpracownicy. Gdy któryś z planów nie przynosił rezultatu, odpowiedzialni za porażkę dyrektorzy byli bez wahania rzucani przez Mehdorna na pożarcie mediom i akcjonariuszom. Takiego losu doświadczył np. Christoph Franz, któremu Mehdorn kazał przygotować nowy system ustalania cen biletów. Gdy ten zaczął budzić protesty, szef ostentacyjnie odciął się od swojego podwładnego. Dziś ten sam Franz jest szefem... Lufthansy, szczerze nienawidzi byłego pryncypała i będzie głównym rywalem Mehdorna na jego nowym stanowisku.
Odpowiedź twardziela była zawsze taka sama: „Rozliczajcie mnie z wyników”. A te rzeczywiście były rewelacyjne. Pod wodzą Mehdorna DB przestał wreszcie tracić pieniądze i zastopował trwający od dziesięcioleci proces utraty klientów. Czy podobnie będzie z Air Berlin?