W gabinecie Philippa Hildebranda nazywanego Wielkim Regulatorem, w Zurychu przy Börsenstrasse 15, zapadają decyzje, które mogą zaważyć na losie światowej gospodarki.
– To jeden z najzdolniejszych menedżerów świata – mówi o Hildebrandzie, który od półtora roku kieruje SNB, jeden z jego dawnych współpracowników. Teraz 48-letni szef banku centralnego, członek ekskluzywnej Grupy Trzydziestu, będzie musiał dowieść swojej skuteczności.
W chaosie, który ogarnął rynki finansowe, szwajcarski frank stał się jedyną światową walutą, w którą wciąż można bezpieczne lokować oszczędności. To jednak przełożyło się na gwałtowny skok jego wartości. O ile przed rokiem za euro płacono niemal 1,4 franka, to teraz kurs zbliża się do 1. Właściciele zuryskich kawiarni już na własną rękę wprowadzili przelicznik 1:1.
Wtedy do gry wkroczył Hildebrand. „Tak ogromne przewartościowanie franka stanowi poważne zagrożenie dla naszej gospodarki” – głosi podpisane przez niego oświadczenie wydane po podjęciu decyzji o osłabieniu krajowej waluty.
Teraz rynki zadają sobie pytanie, czy jest on w stanie poradzić sobie z tym wyzwaniem.
Reklama

Twardziel zawiódł

Z jednej strony Hildebrand zyskał uznanie szwajcarskiej bankowości dzięki przeprowadzeniu jej bez poważniejszych strat przez zawirowania 2008 roku. Był wtedy wiceszefem banku centralnego: jego zasługą jest wprowadzenie regulacji, które doprowadziły do wzmocnienia instytucji finansowych i przygotowały je na kolejne wstrząsy. – Podczas negocjacji był bardzo twardy. Nie było dla niego żadnych świętych krów – opowiada Janwill Acket z Julius Baer Holding AG. To on także opracował plan pomocy dla UBS, który najmocniej spośród helweckich banków, odczuł implozję spekulacyjnej bańki na rynku nieruchomości w Ameryce. Pojawiły się pogłoski, że UBS chce go uczynić prezesem, bo – jak wówczas mówiono – tylko on jest w stanie odbudować prestiż firmy.
Z drugiej jednak strony już rok temu próbował osłabić krajową walutę. Rzucił na rynek aż 2,56 mld franków, ale nie zyskał pożądanego efektu. Pojawiły się za to głosy, że za tę nieudaną operację powinien zapłacić głową. Odmówił podania się do dymisji, ale być może doświadczenie 2010 roku spowodowało, że obecnie tak długo wstrzymywał się z podjęciem decyzji o interwencji.
Jego zwolennicy uważają, że z całą pewnością tym razem nie zawiedzie, i podkreślają, że całą karierę podporządkował finansom.

Nie podda się

Tuż po ukończeniu nauki w 1994 roku (Uniwersytet Toronto, Instytut Studiów Międzynarodowych w Genewie, Uniwersytet Europejski we Florencji, Centrum Spraw Międzynarodowych w Cambridge i ostatecznie tytuł doktora stosunków międzynarodowych University of Oxford) znalazł zatrudnienie w fundacji Światowego Forum Ekonomicznego (spotkania w Davos), a rok później przeszedł do Moore Capital Management. Już po roku był szefem departamentu inwestycji w banku Vontobel, a po kolejnych 12 miesiącach odpowiadał za inwestycje w innym szwajcarskim banku – Union Bancaire Privée.
W 2003 roku przeszedł do banku centralnego i już po czterech latach został jego wiceprezesem. A po tym, jak poradził sobie w swoim kraju z kryzysem w 2008 roku, dostał zaproszenie do ekskluzywnej Grupy Trzydziestu. Do organizacji zarządzanej przez byłego szefa Fed Paula Volckera wstęp mają tylko najlepiej oceniani bankowcy, finansiści i ekonomiści.
Szwajcarzy ufają Philippowi Hildebrandowi nie tylko z powodu jego błyskotliwej kariery. Ich uznanie budzi jego duch walki i to, że – jak przystało na prawdziwego sportowca – nigdy się nie poddaje. W młodości był pływackim mistrzem Szwajcarii w kraulu. Niewiele brakowało, by wywalczył prawa do startu w igrzyskach olimpijskich w Los Angeles w 1984 roku. Teraz kciuki za jego sukces trzymają nie tylko Szwajcarzy.